RELACJE Z KURSÓW
relacje
artykuły
wywiady
|
ostatnia aktualizacja: 03.11.2022
-
-
-
-
-
- VI.2007
- - Pani Lucyna
Ł. z Warszawy I i II stopień kursu Warszawa 2008
-
-
-
-
-
-
"Dowód, którego szukałem"
Relacja Pana Dawida W po kursie
bioterapii w czerwcu 2022
Uczestniczyłem wraz z moją partnerką w
prowadzonym przez Pana Jerzego Strączyńskiego kursie bioenergoterapii pierwszego
stopnia w Krakowie 2022 r.
Pan Jerzy przekazał nam na kursie bezcenną wiedzę
i wspaniałe umiejętności, które sam zdobywał przez ponad 30 lat.
Jako nauczyciel bioenergoterapii Jerzy Strączyński wyróżnia się
holistycznym, a jednocześnie rzeczowym podejściem do tematu, opartym na faktach
i rzetelnej wiedzy. Dobrym przykładem tego jest uwzględnienie na kursie
zasad BHP przy pracy z energią. Jego nauki są poparte ćwiczeniami, tak też
poszczególne zagadnienia są na bieżąco weryfikowane poprzez zajęcia praktyczne.
W ten sposób w krótkim czasie przechodzimy metamorfozę z laika do
bioenergoterapeuty posiadającego rzeczywiste umiejętności, które można odczuć na
własnej skórze.
Dla mnie jednak sam kurs i wszystko to co się na
nim wydarzyło dopiero zapoczątkowały ciąg niezwykłych zdarzeń, które miały
miejsce po nim, a dały mi one prawdziwy dowód wiary, którego tak długo
poszukiwałem w swoim życiu.
Ostatniego dnia kursu zaraz przed naszym
rozstaniem Pan Jerzy, jako że obydwoje z moją partnerką jesteśmy wierzący,
zasugerował abyśmy udali się na krótką pielgrzymkę do Sanktuarium Bożego
Miłosierdzia w Łagiewnikach. Tak też zrobiliśmy i w Sanktuarium znaleźliśmy się
późnym wieczorem tego samego dnia trochę rozczarowani tym, iż nie zdążyliśmy na
ostatnią mszę.
Na miejscu od razu wyczuliśmy silne wibracje i wszechobecną energię. Dzięki
nabytym na kursie zdolnościom wyczuwania energii głównie poprzez dłonie, które
uwrażliwił nam na energię osobiście Pan Jerzy udało nam się zlokalizować jej
źródło.
Był nim obraz „Jezusa Miłosiernego". Stanąłem w półmroku przed obrazem, na który
padało delikatne światło. Trudno to mnie prostemu człowiekowi ubrać w słowa i
jedyne co przychodzi mi na myśl, to że ten obraz jest po prostu w jakiś
niezwykły sposób żywy i święty. Pulsuje niesamowitą energią i światłem,
a promienie wychodzące z rany Jezusa Chrystusa wychodzą poza ramy obrazu i
padają na wprost tego kto na niego patrzy.
Kiedy wyciągnąłem rękę w kierunku obrazu to od góry głowy wpłynęła we mnie
kojąca energia, która uspokajała, zupełnie tak jakbym wrócił po długiej podróży
do domu i położył się bezpieczny w swoim łóżku. Poczułem błogostan, a
jednocześnie wielkie wzruszenie, jak gdybym zobaczył od dawna niewidzianego
przyjaciela i jeszcze coś... czego już nie potrafię opisać żadnymi słowami.
Zupełnie nie przejmując się ludźmi, którzy akurat wychodzili z kościoła, stałem
tak wpatrzony w ten cudowny obraz z uśmiechem na twarzy i łzami w oczach.
Ludzie przechodzili odwróceni plecami do obrazu jak lunatycy ślepi na cud,
którego ja byłem świadkiem.
Pomyślałem wtedy, że to dowód wiary, którego tak długo szukałem.
Pomyślałem też, że nie doświadczyłbym tego, gdyby nie Pan Jerzy i dar, który mi
podarował.
Przytuliłem do siebie moją partnerkę, która wraz ze mną doświadczyła tej
niezwykłej energii i powiedziałem do niej:
„To zmienia wszystko. Nasze życie już nigdy nie będzie takie same jak przedtem”
Myślę, że to właśnie miłość i troska płynie z tej energii. Ona leczy duszę,
pomaga wybaczyć samemu sobie i daje nadzieję.
Później od księdza z Sanktuarium dowiedziałem się że ten cudowny obraz czasami
wybiera sobie ludzi, którzy później pozostają z nim połączeni energetycznie i
tak rzeczywiście stało się w moim przypadku.
Czasami korzystam z tej energii podczas zabiegu na kimś chorym, ale nie zawsze
jest mi ona dana, bo to nie ja ostatecznie decyduję kto ją otrzyma.
Skończenie kursu na bioenergoterapeutę i uzyskanie
umiejętności leczenia energią było dla mnie dużym krokiem naprzód w rozwoju
osobistym i lekcją, której nigdy nie zapomnę. Jednak o wiele piękniejsze było
przejrzeć na oczy i na nowo odnaleźć w sobie wiarę. Za to
Panu Jerzemu Strączyńskiemu z głębi serca dziękuję.
Z życzeniami zdrowia i radości
Dawid W.
"Refleksja"
Cytat listu Pana Marka S. po weekendowych warsztatach
"Jerzy Strączyński to osoba znana w przestrzeni
polskiej ezoteryki. Wiele lat temu mój tata zdecydował się na uczestnictwo w
jego kursie i mówił wtedy o tym, że przyjeżdżali do niego ludzie, który mieli
już swoją praktykę i tutaj potrzebowali jeszcze pewnego
usystematyzowania wiedzy lub zapoznania się z tym fascynującym, niewidzialnym
dla większości ludzi światem. Tutaj bowiem można nauczyć się prawdziwego
warsztatu.
Potrzebowałem wielu lat, żeby dojrzeć do tego aby otworzyć się
na słuchanie i przyjmowanie wiedzy. Moment, kiedy
ponownie usiadłem w szkolnej ławce przypomniał mi tym, że chcąc się rozwijać,
potrzebuję się uczyć. Będąc w sobotę na kursie zdałem
sobie sprawę, że nadal nie jestem gotowy i dopiero w niedzielę rano dotarło do
mnie to, czego naprawdę chce nauczyć nas pan Jerzy Strączyński.
Odpowiedź jest prosta - wszystkiego, czego się dowiedział w
swoim życiu, co może nam pomóc dojść do wewnętrznego mistrzostwa. Pan Jerzy nie
sprzedaje bajek, nie mówi skomplikowanym językiem, nie stara się pokazać że
potrafi więcej niż mu się wydaje - dzieli się tylko tym, czego jest już pewny.
Daje to, w co wierzy i to, o czym
wie.
W szczególności spodobało mi się to, jak mówił o uzdrowicielach oraz o tym w
jaki sposób możemy pomagać drugiemu człowiekowi będąc w pełni świadomości,
zamiast oddając się w ręce nieznanych sił aby być tylko "biernym naczyniem i
kanałem" przez który "coś" płynie. Pytanie brzmi - co to jest?
Kiedyś usłyszałem o Panu Jerzym, że jest po prostu
rzemieślnikiem który nauczył się paru technik i do dziś zarabia na tym
pieniądze. Będąc na kursie u niego, zrozumiałem że jest to rzemieślnik, który
niesamowicie odpowiedzialnie podchodzi do swojej pracy. Traktuje tą profesje z
godnym podziwu szacunkiem. Słuchając go, przekonałem się również o tym, że jest
to jednocześnie artysta, który zachęca nas do szukania prawdy w sobie, co
pozwoli nam l odkrywać wciąż nowe techniki w tym
zawodzie.
Podejście Pana Jerzego cechuje coś, co niegdyś świętej pamięci
o. Pawlukiewicz określił lekarstwem na chorą pychę. Jest on człowiekiem pełnym
zdrowej dumy. Zna wartość przekazywanej przez siebie wiedzy, jednocześnie nie brakuje
mu pokory, aby dalej się rozwijać i czerpać nauki od swojego mistrza.
Podczas spotkania dużo rozmawialiśmy również o stosunku
kościoła katolickiego do bioenergoterapii. Rozumiem już dlaczego kościół w
pewnych przypadkach uważa bioenergoterapię za coś, co bardziej może nam i innym
zaszkodzić niż pomóc. Musimy zrozumieć, że chcąc być profesjonalistami nie
możemy być ignorantami którzy położą po prostu ręce na ciało pacjenta z intencją
"i niech się dzieje". Nie wiemy bowiem jakie siły przez nas działają i czego
będą chciały za "pomóc". Koszt uzdrowienia w momencie gdy nie jesteśmy na nie
gotowi, musi zostać poniesiony.
Jeśli ktokolwiek liczy na to, że pójdzie na kurs, nauczy się
paru technik i prostego zawodu nieświadomego nakładania dłoni, stanowczo
odradzam spotkanie z Panem Straczyńskim. Jeśli natomiast chcesz naprawdę
zrozumieć jak pomagać innym i bierzesz za to pełną odpowiedzialność, jesteś
gotowy zgłębiać wiedzę i rozwijać się jako przyszły bioenergoterapeuta, jest to
miejsce stworzone dla Ciebie.
Czy masz zdolności bioenergoterapeutyczne? Każdy je ma. Czy
jesteś gotowy na ciężką pracę i masz w sobie wystarczająco dużo pokory, aby
słuchać i uczyć się od człowieka, który większość życia poświęcił na
doskonalenie siebie? Jeśli tak, polecam z czystym sumieniem rozpoczęcie
temu fascynującej przygody."
Z wyrazami szacunku,
Marek S.
"Podziękowanie"
Cytat listu Pana Łukasza B. po
kursach i warsztatach bioterapii
Miałem przyjemność uczestniczyć w kursach i
warsztatach prowadzonych przez Pana Jerzego i szczerzę mogę je polecić każdej
osobie, która nie tylko myśli o leczeniu, ale przede wszystkim tym, którzy
starają się patrzeć na świat szerzej i rozumieć więcej.
Dzięki ogromnemu doświadczeniu, kursy prowadzone
są na najwyższym poziomie i dostosowane do gotowości kursantów. Obecność
uczestnika z otwartym umysłem pozwala mu wyciągnąć ogromną ilość wiedzy i mocno
poszerzyć swoje rozumienie tego co nas otacza.
Teoretyczne i Praktyczne Szkolenie w zakresie
Bioenergoterapii kończyłem w 2009 roku, natomiast Warsztaty Doskonalące st. II w
zakresie Bioterapii i podstaw Medycyny Energetycznej w roku 2010. Kursy były
pełne wiedzy praktycznej podparte świetnymi i skutecznymi technikami radzenia
sobie z wieloma chorobami.
____
PS. Wygląda na to, że obędzie się bez radykalnych środków jak zastrzyki w stawy
;) skupiłem się bardziej na rozumieniu tego co się dzieje i mnie otacza i
wszystko się już prostuje :)
Pozdrawiam serdecznie.
Łukasz B.
"I i II Stopień"
Cytat listu Pani Agnieszki E. po kursie
bioterapii
I i II stopnia 2013
Uczestniczyłam w prowadzonym przez
Pana kursie bioterapii I i II stopnia w Krakowie w 2013 roku. Chcę serdecznie
podziękować, bo widzę że nauczył Pan nas nie tylko bioterapii.
Zdobyłam na kursie wiedzę i umiejętności, dzięki którym efektywnie pomogłam
sobie i bliskim w szybszym wyleczeniu i złagodzeniu bólu w takich sytuacjach,
jak: oparzenia i zranienia, bóle głowy, zmęczenie czy kamienie nerkowe. Ale im
więcej czasu upływa od szkolenia, tym bardziej widzę, że oprócz tych wspaniałych
umiejętności dostałam od Pana jeszcze coś nieporównywalnie cenniejszego. Chodzi
mi o nauki duchowe, które otrzymaliśmy. Zarówno w formie teoretycznej – z
tybetańskiej tradycji Bon oraz chrześcijaństwa, jak i praktycznej – poprzez Pana
obecność, sposób zachowania i sposób, w jaki Pan traktował kursantów.
Zrozumiałam, że duchowość to nie są skomplikowane filozoficzno-intelektualne
rozważania czy poszukiwanie „nadprzyrodzonych” umiejętności, tylko: normalność,
zdrowie, spokój ducha, szacunek do przyrody, prostota i RADOŚĆ. Dzięki
uzmysłowieniu sobie tego zaczynam umieć odróżniać osoby wartościowe od tych, z
którymi przebywanie nie jest dla mnie dobre. Zaczynam widzieć, że wcześniej
otaczałam się ludźmi problematycznymi i konfliktowymi, bo z takimi miałam
styczność w domu rodzinnym, z którego wyniosłam przekonanie że życie to ciągła
walka i dramaty. Pana przykład pokazał mi inny, zdrowy kierunek i dał mi wiarę w
ludzi, w to, jakimi wspaniałymi istotami mamy możliwość się stać jeśli w
szczerości z samym sobą i innymi będziemy dążyć do dobra.
Za to chciałam Panu serdecznie podziękować.
Z życzeniami szczęścia, zdrowia i spokoju ducha,
Agnieszka E.
"II Stopień"
Cytat listu Pani Bożeny W. po warsztatach II stopnia 2011
Szanowny Mistrzu, pragnę podziękować za możliwość ponownego uczestnictwa w warsztatach drugiego stopnia.
Czas, jaki minął od poprzednich zajęć uświadomił mi nieodzowność stałego korzystania z nauk. Stąd moja decyzja, aby z perspektywy czasu podjąć próbę zrozumienia więcej, niż poprzednim razem.
Faktycznie, podczas kolejnego spotkania udało mi się zrozumieć i zobaczyć to, czego wcześniej nie dostrzegłam, nie zapamiętałam lub zapomniałam.
Wiemy, że poznawanie zasad bioenergoterapii, szczególnie w bezpośrednim kontakcie z chorymi, potrzebującymi pomocy osobami buduje empatię i wrażliwość na drugiego człowieka. Aby móc zdobyć się na owe odczuwanie potrzeb drugiej istoty, konieczne jest zrozumienie, że samemu należy postępować w sposób etyczny i moralny. Bazą pozostaje procedura, której uczymy się na warsztatach. Ale również podczas zajęć mamy szansę na poznanie tolerancji, współczucia, jest nam dane doznać refleksji nad rozwojem własnej osobowości. Te sygnały, bardzo czytelne, podawane w taktowny sposób, stanowią zachętę do zgłębiania fachowej literatury, tej związanej bezpośrednio z bioenergoterapią, jak i z zagadnieniami filozoficznymi.
Dziękując zatem za dotychczasowe nauki, z radością przyjmuję fakt zawiązania grupy osób chętnych do zorganizowania warsztatów trzeciego stopnia w styczniu przyszłego roku.
Z wyrazami głębokiego szacunku
Bożena W.
"Podziękowanie"
Cytat E-maila kursanta po kursie bioterapii 2010.
Szanowny Panie Jurku,
Pragnę złożyć podziękowanie a także wyrazić uznanie za sposób prowadzenia
zajęć oraz zastosowaną metodykę we wrześniowym szkoleniu z
bioenergoterapii.
Jestem osobą, która wcześniej w niewielkim
stopniu miała styczność ze świadomym odczuwaniem ludzkiej energii.
Dlatego też, Pana ofensywne wsparcie, poprzez podnoszenie wibracji sali
oraz „mechaniczne” udrożnienie czakr placów, pozwoliło mi skoncentrować
się na jakości, a nie nauce raczkowania.
Jednocześnie jestem pod
dużym wrażeniem Pana pragmatycznego łączenia wiedzy, osiągnięć medycyny
oraz możliwości współczesnej bioenergoterapii, przy jednoznacznym
przestrzeganiem przed bezkrytycznym zachłyśnięciem się ezoteryką. Gdyby
wszyscy bioenergoterapeuci mieli takie podejście, to ten kierunek
medycyny naturalnej w większym stopniu byłby utożsamiany z para-nauką
niż szarlataństwem. Było by to z korzyścią zarówno dla pacjentów, jak i
dla rozwoju bioenergoterapii.
Myślę, że duża efektywność
szkolenia wynika z Pana nastawienia do kursantów. Zamiast dostrzegać w
nich kiełkującą konkurencję, Pan widzi w nich osoby, które chcą pomagać
innym.
Pragnę podziękować nie tylko za wiedzę, którą się Pan z
nami podzielił ale także za miłą atmosferę, którą Pan stworzył w czasie
szkolenia.
z poważaniem
Cezariusz T. P.
"Zatrzymać"
Relacja
z podróży
astralnej, mającej miejsce w dniu 21.03.2009
w Studium Psychotonicznym
im. J.Ochorowicza w Krakowie
W mojej
podróży astralnej
chciałam znaleźć się w klasztorze w Birmie. Nie
wiem, dlaczego akurat tam i nie wiem też, czy to rzeczywiście była
Birma - być może był to Tybet lub inny klasztor religii wschodniej,
wysoko w górach. Wylądowałam na dziedzińcu klasztoru gdzie zarówno na
schodach do świątyni jak i na tarasie ćwiczone były sztuki walki.
Stałam przy schodach niezauważona a blisko mnie dwie postaci ćwiczyły
uniki. W pewnym momencie zrozumiałam, że powinnam wejść do
klasztoru, ale muszę najpierw włączyć się do ćwiczenia. Zajęłam miejsce
jednej z postaci i po wykonaniu kilku poprawnych uników zrobiłam mostek
w tył, po czym od razu weszłam do stania na rękach i stojąc na rękach
zrobiłam szpagat. Wtedy współćwiczący zniknął sprzede mnie a ja
podeszłam do ściany frontowej świątyni i przeszłam sobie przez nią.
Znalazłam się
jakby w głównej nawie. Przed
ołtarzem siedziało w kole kilka postaci i poczułam, że mnie wołają, iż
czekają już na mnie. Podeszłam i dosiadłam się do nich. Wszyscy razem
położyliśmy ręce na czymś obłym, jakby kamieniu, który zaraz się
zapadł. Z miejsca gdzie był, wypłynął w górę snop jasnego światła.
Postacie zniknęły - jakby rozpuściły się w ziemi. Ja siedząc znalazłam
się w słupie światła i wzbiłam się trochę do góry. Zrobiłam się nagle
bardzo silna i już na wyprostowanych nogach lekko opadłam na ziemię.
Wychodziłam główną nawą ze świątyni mając wrażenie, że jestem dużo
większa i w dodatku czymś w rodzaju transformatora elektrycznego
(łącznie z takim specyficznym brzęczeniem).
Wyszłam i po kilku
krokach
nagle rozpłynęłam
się i wtopiłam w ziemię. Pomyślałam tylko: ojej! Po czym coś
przepchnęło mnie i stałam się wodą a nagle stałam się atomami powietrza
nad ziemią. Byłam powietrzem, które myśli. To uczucie było dziwne - jak
sobie poradzę nie mając formy? I nagle poczułam, że aby się lepiej
poczuć
muszę jeszcze coś przyjąć. Trochę zdezorientowana pomyślałam, że może
chodzi o ogień - pojawił się od razu. Bałam się trochę do
niego zbliżyć, choć wiedziałam, że muszę. Wniknęłam z lękiem po trochu
do tego ognia i wtedy zaczęła się pojawiać moja dłoń a potem już całe
ciało. Wisiałam w tym ogniu, ale on mnie nie parzył chociaż kolor mojej
skóry zmienił się na bardziej czerwony.
Cały czas czułam, że wszystko czym byłam przed
chwilą jest nadal we mnie. Zapytałam: co mam z tym zrobić.
Odpowiedź przyszła: zatrzymaj. Ale jak? Po prostu trzymaj. Wtedy
przyszło z zewnątrz hasło, aby wracać.
Wróciłam, ale jeszcze nie
wiem,
po co mam to
trzymać.
Danuta
W podróży tej Pani Danuta
doświadczyła wielu ciekawych zdarzeń, między innymi różnych właściwości
elementów, od poziomów fizycznych aż do bardzo subtelnych. Poczuła ich
moc i prawdopodobnie niektórymi właściwościami została obdarowana. Pani
„okno percepcji” znacznie się poszerzyło - to dobra dla Pani nowina.
J.S.
Może jednak
kiedyś.........
kto wie?
List
kursantki do "relacji z kursów", Gdańsk 2009
Podczas warsztatów
II stopnia,prowadzonych przez pana Strączyńskiego, które odbyły się w
Gdańsku w I 2009r,
przeżyłam coś niesamowitego. Pod koniec zaqjęć każdy z uczestników,
miał odbyć swoją podróż astralną.
Ja trafiłam do
Egiptu.
Najpiew
w dole podemną ukazały się trzy piramidy. Nieco później zobaczyłam
chłopów egipskich noszących wiadrami muł z Nilu na swoje pola.
Niewolnicy biegnąc truchtem, dźwigali lektykę z jakimś dostojnikiem
(może nawet z samym faraonem).
W ubogiej
dzielnicy skromnie ubrane kobiety krzątały się wokół swoich domostw. Tu
właśnie trafiłam do domu, w którym przyjmował swoich pacjętów
Egipcjanin Sinuche. Kiedy przybyłym i stanęłam za jego plecami, był
zajęty pracą. Prowadził
ożywioną rozmowę z jakimś mężczyzną (chyba
pacjentem). Widziałam stojących nieopodal, pod ścianą, biednie ubranych
ludzi. Pochyleni z powykrzywianymi twarzami, robili wrażenie
cierpiących. Chciałam zostać tam dłużej, by obserwując jak pracuje
Sinuche, poznać tajniki jego sztuki lekarskiej.
Niezdążyłam, bowiem
w tej właśnie chwili dotarła do mnie informacja, że muszę wracać.
Podjęłam więc próbę skomunikowania się z nim. Mówiłam do niego, ale on
mnie nie słyszał.
Nieustępowałam
i nagle obejrzał się. Zobaczył mnie. Był zaskoczony. Stał oniemiały.
Wyjaśniłam mu, że przybyłam po to by poznać jego sztukę lekarską.
Ponieważ jednak muszę natychmiast wracać, więc proszę by dał mi chociaż
jakiś pergamin
z recepturami swoich mikstur. Sinuche zaczął
niecierpliwie rozglądać się na boki. W końcu powiedział, żebym
wracała, a on przyśle mi pergamin z recepturami.
Wszystko
wydawało się być tak realne, że gdy wróciłam do klasy ze swej podróży
astralnej, byłam pewna, iż kiedy otworzą oczy,na stole przed sobą,
zobaczę obiecany mi pergamin.
Jednak ku mojemu
zaskoczeniu, niczego takiego nie znalazłam.
Może jednak kiedyś.........kto wie?
Marzena
Nie ma przypadków...
List do
redakcji "Czwartego Wymiaru", Szczecin 2008
Szanowna
Redakcjo „Czwartego Wymiaru”!
Chciałabym
serdecznie podziękować za Wasze wspaniałe artykuły i wiadomości o
różnych niecodziennych zjawiskach i ludziach. Często stosuję Wasze
porady dotyczące pracy nad sobą, ćwiczeń itp.
W 2004 roku bardzo
poważnie zachorowałam na nowotwór piersi i jestem po mastektomii,
dlatego tak ważne są dla mnie Wasze artykuły dotyczące zdrowia, metod
leczenia, wiadomości o uzdrowicielach i metodach uzdrawiania.
Ostatnio (nr.
4/2008) zafascynował mnie artykuł Jerzego Strączyńskiego na temat
relaksacji i ćwiczeń oddechowych, ponieważ przed zachorowaniem
skończyłam kurs „Szkoły Życia” tj. Krija Jogi (leczenie oddechem).
Z powodu złego
samopoczucia po chemioterapii i radioterapii nie mogę chodzić na
zajęcia, a dzięki temu artykułowi mogę ćwiczyć w domu.
Czytając Wasz
miesięcznik nie doczytałam, że Jerzy Strączyński będzie w Szczecinie.
A że nie ma
przypadków, jak Wy ciągle podkreślacie, zadzwoniła do mnie koleżanka z
Gorzowa Wielkopolskiego, żebym koniecznie wybrała się do pana Jerzego,
ponieważ poprowadzi w Szczecinie kurs.
Od razu poszłam
jako pacjentka i po dwóch seansach większość moich dolegliwości minęła,
za co jestem Wam i Panu Strączyńskiemu bardzo wdzięczna.
Piszcie o takich
ludziach, o nowych metodach pomagania nieraz w bardzo ciężkich
chorobach, takich jak moja.
Z poważaniem
Maria S.
ze Szczecina
(nazwisko i adres do wiadomości Redakcji)
P.S.
Dowiedziałam się od Pani organizującej kursy, że Jerzy Strączyński
będzie 24.05 w Szczecinie, więc już się cieszę, że będę mogła jeszcze
skorzystać z Jego umiejętności i wiedzy !
Moja
Wielka Wędrówka w Świat Energii
Pani Lucyna
po kursie i warsztatach Bioterapii Warszawa 2008
...
zaczęła się nagle i niespodziewanie. Kilkanaście lat wstecz przyszedł
do mnie Tarot a później coraz więcej ludzi zajmujących się ezoteryką.
Osoby po kursach bioterapii wzbudzały we mnie największe
zainteresowanie. Chciałam pomagać ludziom, leczyć ich dusze.
Wiedziałam, że to moja ścieżka, po której muszę iść.
Podjęłam decyzję.
Pierwsze spotkanie z Mistrzem utwierdziło mnie w wyborze.
I stało się.
Organizm i ciało przygotowało się (bez mojego udziału) na to Wielkie
Wydarzenie Życia.
Na kursie cały czas czułam dyskretna opiekę. W chwili gdy wchodziłam na
wykłady, cały zewnętrzny świat pozostawał za progiem szkoły. Nie
odczuwałam dyskomfortu po przebytym poście, ani zmęczenia po zarwanej
nocy. Nie było we mnie lęku, że czegoś nie zrozumiem. Na pytania, które
chciałam zadać pojawiły się odpowiedzi w trakcie wykładu. Przy
uaktywnieniu czakr dłoni i trzeciego oka miałam niesamowite odczucia. W
tej chwili przychodzi mi do głowy jedno określenie FANTASTYCZNE.
Poczułam się tak, jakby zostały otworzone drzwi, które do tej pory były
zatrzaśnięte. Ogromna radość jaka przepełniła moje serce odczulam w
chwili gdy zobaczyłam złotą aurę Mistrza.I w tym momencie pojawiła się
świadomość, że nieodwracalnie się zmieniłam. Tak. Posiadłam "Wielką
Tajemnicę" - umiejętność, która ma służyć ludziom i światu w budowaniu
nie tylko zdrowia fizycznego lecz także psychicznego.
Przekaz od Mistrza był oparty na głębokim pojmowaniu i rozumieniu
potrzeb drugiego człowieka.
W trakcie trwania kursu nawiązałam kontakty z osobami, z którymi
świetnie się rozumie. Potem okazało się, że znamy się z poprzednich
wcieleń.
Dziękuję Mistrzu Strączyński.
Lucyna Ł. Warszawa 2008
Po pierwszym stopniu pojawił
się głód wiedzy.Więc nastąpiło spotkanie drugie i równie ważne jak
inspirujące.
Poszerzenie percepcji wniosło nowe spojrzenie, a wraz z
nim,spostrzeżenie w jaki sposób to działa - czli zrozumienie
mechanizmu.Pierwszymi moimi pacjętami oczywiście byli moi domownicy,syn
i mąż.Syn bardzo sceptyczny borykał się od kilku lat z chorymi
zatokami.Po pierwszym zabiegu odczuł wyrażną ulgę,po trzecim bóle i
wieczny zatkany nos poszedł w zapomnienie.Maż po operacji,z problemami
jelitowymi,bardzo chętnie poddaje się zabiegom.Poprawiło się
trawienie.Uczucie zalegania pokarmu w żołądku i produktów przemiany
materii w jelitach nie ma.
Były także i porażki.
Następnymi pacjętkami były moje koleżanki z pracy.Póżniej zwykli
ludzie,obce mi osoby.Spektrum chorób od zmian reumatycznych,porzez bóle
głowy,nadmierne łaknienie otyłość hormonalną,etc..
Jestem świadoma,że zostałam gruntownie przygotowana do zawodu
bioenergoterapeuty.Czerpię cały czas z tego co zostało mi przekazane.I
w Tym miejscu składam najserdeczniejsze podziękowania i głęboką
wdzieczność na Pana ręce Mistrzu Straczyński za przekazaną wiedzę i
umijętności.
Do zobaczenia na trzecim stopniu.
Dziękuję.
Lucyna Ł. Warszawa 2008
Od bólu głowy do...
bioenergoterapii
Pani
Małgorzata po kursie Bioterapii
Moje zainteresowanie
ezoteryką zaczęło się kilka lat temu. Cierpiałam na ciągłe bóle głowy i
złe samopoczucie. W końcu
trafiłam do bioenergoterapeuty, który, widząc moje zainteresowanie tym
tematem, polecił Pana Jerzego Strączyńskiego. Znalazłam odpowiednią
stronę internetową i zapisałam się na kurs. Jakież było moje
zdziwienie, gdy zobaczyłam, że Pan Strączyński urodził się też tak jak
ja 11 dnia miesiąca. Jeśli ktoś interesuje się numerologią, wie, co
znaczy liczba 11 w dniu urodzenia. Pół roku wcześniej byłam u osoby,
zajmującej się runami i numerologią. Powiedziała mi, że prawdopodobnie
to moje ostatnie wcielenie oraz że w tym wcieleniu będę...
uzdrowicielem! Wtedy jakoś trudno mi było w to uwierzyć, ale coś jednak
ciągnęło mnie w tym kierunku.
Uczestnictwo w
Profesjonalnym Kursie Bioterapii i Podstaw Medycyny Energetycznej w
czerwcu 2007 roku było dla mnie ogromnym i niezwykłym przeżyciem. W
ciągu 4 tygodni poznałam możliwości, jakie niesie ze sobą
bioenergoterapia i medycyna energetyczna.
Na początku
zastanawiałam się, czy ja w ogóle nadaję się do tego, by leczyć innych
ludzi. Sama przecież borykam się ciągle z bólami głowy! Okazało się
jednak, że dużo osób na kursie ma, bądź miało, problemy zdrowotne.
Koleżanka, z którą siedziałam, była po wypadku i operacji na tarczycę.
Przede mną siedziała pani bez jednej nerki, inna przeszła nowotwór
jajnika i inne liczne choroby. Było to dla mnie zastanawiające... Być
może to chęć pomocy przede wszystkim sobie przywiodła nas na ten kurs?
Wydaje mi się, że osoby w nim uczestniczące nie były przypadkowe. Wielu
kursantów miało już jakieś doświadczenia. Niektórzy prowadzą firmy
związane z medycyną naturalną. Kilka osób skończyło kurs widzenia aury.
Ja uczestniczyłam w warsztatach „Świat energii w pigułce” Marka
Wdowczyka.
Pan Jerzy uaktywnił (lub
odblokował) każdemu czakry dłoni, co było dużym ułatwieniem. Bardzo to
pomogło w inicjacji
energetycznej. Inaczej latami można by było ćwiczyć osiągnięcie
specyficznego czucia w dłoniach. Założył nam także blokady na rękach,
żeby choroby na nas nie przechodziły (oczywiście mentalnie). Cały czas
czuło się dyskretną opiekę prowadzącego. Trudno było na początku
ogarnąć to, co się działo, rozumem. Zadawaliśmy trochę dziwne, „zbyt
intelektualne”, pytania.
Nie brakowało chwil bardzo dla
mnie emocjonujących i trudnych. W czasie zajęć zapraszani byli pacjenci
na zabiegi pokazowe.
Nie zapomnę małego chłopca, chorego na raka mózgu, po kolejnej
chemioterapii. Usiadł na kolanach mamy słaby i smutny. Pomyślałam, co
może czuć teraz ta kobieta. Prowadzący zaczął wykonywać zabieg. Łzy
stanęły mi w oczach i przez chwilę pomyślałam, że ja tego nie
wytrzymam. Uzmysłowiłam sobie, że to już jest poważna nauka, a
uzdrawianie ludzi to ogromna odpowiedzialność. Zapamiętałam też dobrze
30-letnią dziewczynę ze stwardnieniem rozsianym, którą mąż (też
kursant) przywoził na wózku inwalidzkim. Przy pierwszym zabiegu
popłakała się. Ja prawie też. Pan Jerzy uczy jednak kursantów, że
należy współczuć, ale trzeba zachować dystans, żeby nie osłabiać
własnej energetyki. Trzeba mieć też pokorę. Nie każdemu uda się pomóc.
Wiele takich mądrości wyniosłam z tego
kursu. W czasie zajęć Pan Strączyński dużo opowiadał nie tylko o
medycynie energetycznej, czakrach, ciałach subtelnych, anatomii
człowieka, ale również o życiu, o relacjach międzyludzkich. Jestem
pewna, że w tych słowach delikatnie „przemycał” nam prawdy życiowe.
Chciał, żebyśmy wszystko zrozumieli, oczekiwał potwierdzenia. Zależało
mu!
Podczas wszystkich spotkań
ćwiczyliśmy na sobie różne techniki. Doznawaliśmy wielu niezwykłych
wrażeń. Czuliśmy wyciąganie energii z różnych organów, kolan, uszu,
„ciepełko” w nerkach. Można powiedzieć, że się wzajemnie uzdrawialiśmy!
Tak naprawdę to trudno to opisać. Mieliśmy podwyższone wibracje i
dlatego też wszystko nam się udawało. Byłam zdziwiona, że koleżanka, z
którą ćwiczyłam, wszystko czuła. Cały czas byłam trochę senna. Potem
dowiedziałam się, że może to być efekt lekkiego przeenergetyzowania,
ponieważ energie wręcz „fruwały” po sali.
Cały czas Pan Strączyński
dyskretnie nam pomagał i wszystko kontrolował. Spowodował, że mieliśmy
lepszą percepcję pozazmysłową. Mogliśmy zobaczyć jego aurę. Co prawda
ja zobaczyłam go najpierw w soczystej zieleni, a potem w fiolecie, ale
i tak były to niezapomniane wrażenie. Niektórzy widzieli dużo więcej.
Czasami nie mogłam się mocniej skupić na zadaniu, łatwo się rozpraszam.
Muszę nad tym popracować. Czuję potrzebę zgłębiania tej wiedzy. Teraz
pomagam rodzinie i znajomym. Jeszcze cały czas nie mogę w to uwierzyć,
gdy pacjenci mówią, że czują moje działania i im pomagam. Cieszę się,
że w każdej chwili mogę sobie pomóc sama. To bardzo cenna umiejętność.
Dużo pracy i nauki przede mną. Gorąco polecam wszystkim ten kurs!
Małgorzata z Warszawy, 05.12.2007 r.
Stożek czasu
W trakcie kursów bioterapii jak i na warsztatach doskonalących,
integralną częścią moich zajęć jest szereg sesji postrzegania
pozazmysłowego. Pomimo tego, że są one prowadzone głównie w kierunku
wizualizacji zjawisk energetycznych i postrzegania aury człowieka,
jednak tzw. poszerzenie "okna percepcji" może przynieść również
otwarcie innych, szalenie ciekawych właściwości i predyspozycji
wizyjnych. Tak zdarza się dość często, i tak stało się i w tym
przypadku. W trakcie jednej z takich sesji, nastąpiło zjawisko tzw.
kontrolowanego astralnego
przemieszczenia czasowo - przestrzennego.
Za zgodą mojej kursantki i jednocześnie już koleżanki po fachu
przytaczam bardzo ciekawy opis jej wizualizacji, która miała miejsce
podczas sesji kontrolowanego postrzegania nadzmysłowego, odbytego za
pomocą tzw. "ciała zapasowego". J.S.
Po kursie w Bielsku bardzo poprawiły mi się
wizualizacje w podróżach astralnych. Wcześniej odbywałam je na zasadzie
zasilania wyobraźni słowem i opowiadania sobie czegoś. Po kursie w
Bielsku okazało się, że teraz już wszystko widzę, a czasami akcja
znacznie wyprzedza moją zdolność obserwacji.
I
właśnie dzisiejsza wizualizacja:
Jakoś
mnie pociągnęło do Ameryki Południowej, mimo, że nie lubię tego klimatu
- i wylądowałam
na targowisku w kamiennym mieście Majów
(wiem, że teraz jest moda na kulturę Majów i na rok 2012 - ale mnie to
nigdy nie ciągnęło -
i nigdy nie czytałam o Majach, czy o ich kalendarzu).
W pobliżu targowiska była świątynia. Na jej progu stał jakiś mężczyzna
i wprowadził mnie do środka i pokazał mi kamienne koło z inskrypcjami -
domyśliłam się, że to ten osławiony kalendarz.
Powiedział mi, że to nie całkiem prawda, że ich czas jest odmierzany
przez równe cykle koła czasu - i że jeśli ktoś nie zdąży czegoś zrobić
teraz, to za pewien okres czasu znajdzie się znów w tym samym punkcie -
i będzie mógł zacząć od nowa.
Dla pojedynczego, konkretnego człowieka - czyli dla mnie ich czas idzie
wzdłuż wcieleń spiralą w górę i ku środkowi - jakbym krążyła po sferze
stożka - cały czas zataczam okręgi - ale po zrobieniu 360 stopni
znajduję się ciutkę wyżej - i nie jestem już w tym samym czasie.
Im bliżej
środka osi stożka czasu (uwaga! Wszyscy mamy jeden stożek - ale każdy
ma swoją spiralną ścieżkę) - tym czas płynie szybciej - będę miała
poczucie coraz większego braku czasu - i będzie mi on coraz szybciej
uciekał... Aż w
końcu dojdę do wariackiej jazdy w środku przy samej osi środka - tak,
aż stracę orientację, a czas zacznie płynąć wkoło mnie - znajdę się na
czubku w środku osi
mojego stożka. Wtedy stanę w miejscu bez czasu, czyli w miejscu wszystkich czasów -
bo z każdym z moich czasów będę ciągle w bezpośrednim kontakcie, tak
samo, jak z wszystkimi
ludźmi z wszystkich czasów poniżej.
To jednak nie wszystko: siłą tej spirali czasu, która - raz wprawiona w
ruch - ciągle się kręci - będę się potem poruszać w górę wzdłuż osi
czasu.
Skończyłam wizualizację dużo szybciej, niż inni, bo jestem już
wprawiona w powrotach i dość szybko integruję ciało zapasowe z sobą z
powrotem - i jak najszybciej zajęłam się robieniem notatek - bo nie
chciałam zapomnieć żadnego szczegółu - ale - jak się okazuje
niepotrzebnie - bo pamiętam tę wizualizację bardzo dobrze także i
teraz, po powrocie do domu.
Bardzo dziękuję za warsztaty, a w szczególności za wykład o naszych
ciałach - bo właśnie tego szukam w Pańskich warsztatach - wiedzy o
szerszej naturze naszego świata w jego wszystkich wymiarach...
Jeszcze raz ciepło pozdrawiam,
Monika z
Bielsko-Białej, 03.12.2007
"Światło w dłoniach cz. I"
Relacja Soni Fiszer z Profesjonalnego Kursu Bioterapii Praktycznej
– Usiłuje
pani zobaczyć aurę? Nie ma co się wysilać. W ten sposób zepsuje pani
oczy. Trzeba przyjechać, usiąść i zobaczyć – powiedział Jerzy
Strączyński. – Zapraszam.
Nikt z nas nie wiedział, w jaki sposób dobiera
sobie uczniów. Nie machał nad nikim wahadełkiem, nie oglądał dłoni, nie
grymasił nad kolorami aury. Popytał o sprawy codzienne i pilnie
słuchał.
CZYM JEST BIOTERAPIA?
Pierwsze chwile zajęć poświęcił na opis zawodowych
zachowań i ról, w jakich nigdy by nie chciał oglądać swoich uczniów.
– Stoi sobie taki, przewraca oczami, wznosi je do nieba i
gada, że mu duch przewodni nakazał, by leczyć wątrobę. Nie bardzo wie,
gdzie leży wątroba, bo i po co, skoro duch to wie, a on się kontaktuje
z wyższymi energiami. Sam nie leczy, to niewidzialna ręka chodzi po
pacjencie, wszystko mu się samo... To się nazywa, wiecie, nawiedzenie.
Musieliśmy
zatem wziąć książki i uczyć się systematycznie w domu anatomii z
fizjologią. Wszyscy w tej grupie z wykształcenia są humanistami. – Czy
naprawdę musimy znać te wszystkie kości i kombinacje nerwów?
– zapytał ktoś. – Ależ nie musicie. Chyba żebyście chcieli
być skuteczni – zadał cios.
Nie tyle terminologia fachowa jest ważna, ile
znajomość realiów. Abyśmy umieli dotrzeć w głąb ciała człowieka
informacją i wyobraźnią.
Minęła pierwsza godzina. Już wiemy, kim nie
jesteśmy. Wybrańcami. Czym nie jest bioterapia? Popisem aktorstwa.
Duchowym oszołomieniem. – Czym zatem jest? –
zapytaliśmy. – Jak to, czym? Rzemiosłem. Ja w każdym razie
chcę – powiedział bioterapeuta – abyście jeszcze
długo tak myśleli. Uśmiechnął się przekornie i rzucił to
swoje niesamowite, ukośne spojrzenie, a nam jakoś minął stres.
Ładne rzemiosło! Oto weszła pacjentka, która
zgodziła się na zabieg w obecności
słuchaczy. Dziewczyna usiadła plecami do bioterapeuty, a ten wykonał
nad jej głową jakieś dziwne gesty. Pytał, bardzo delikatnie, o relacje
uczuciowe w jej rodzinie. Kobieta odpowiadała, nie dziwiąc się, skąd on
tym wie. To my się dziwiliśmy. Później powiedział: – To
bardzo proste. Człowiek dotyka drugiego człowieka i w głowie powstają
gotowe obrazy. Czy na pewno trafne, trzeba się tylko dopytać.
– Nigdy nie zostaniemy bioterapeutami – pomyślałam.
ENERGIA UCZUĆ
–
Taka wiedza przychodzi z czasem, razem z
doświadczeniem – jakby odpowiadał na moje wątpliwości. – Pojawi
się, kiedy będziecie rozpoznawać energie uczuć. Próbujcie na początek
rozpoznawać je w sobie. Odczytywać energię i mowę ciała – jakie ono
jest, kiedy jesteście smutni. Albo szczęśliwi. Spięte? A może unosi się
do nieba? Zadanie domowe: nocami czytać Junga. A teraz ręce, proszę.
Wyciągnęłam dłonie grzbietem w dół. Dłonie w takim
geście są zawsze bezbronne. Pan Jerzy kreślił nad nimi kręgi, zataczał
koła. – Czujesz energię? – Tak
– usłyszałam siebie mówiącą: jest, idzie do palców i w górę ku łokciom.
– Źle! Zatrzymaj! Pierścień przy nadgarstku. Trzymaj
energię w dłoniach! Tylko dłoń – zakreślił niewidzialne linie
nad palcami. – Jest? – Jest –
odpowiedziałam znów automatycznie, zdumiona intensywnością wrażenia.
Prąd elektryczny? Przebija z jednego palca na sąsiednie, jakby
wszystkie kości się zajęły i zapłonęły od wewnątrz. –
Dobrze! Teraz opuszki palców razem, ku sobie. Cofać, rozciągać i znowu
zbliżać. Masz igiełki? Szpileczki? – Mam, nitki. Ależ się
ciągną, jak guma. – Źle. Nic nam z niteczek. Muszą być
szpilki, ostre. – Chwilka. Mam. Z niedowierzaniem oglądałam
własne ręce. Zmiany nie zobaczyłam, a przecież wiedziałam, że to nie te
same dłonie. Czułam wypalanie i te ślady, i ścieżki. Już nie były tylko
rękami. Miały być narzędziem. Do czego? Tego jeszcze nie wiedziałam.
Wiedziałam natomiast, że chwila po „zamianie” rąk wcale nie była miła.
Szok, zawieszenie w próżni.
CHWYTANIE ŚWIATŁA W DŁONIE
Później
stanęliśmy naprzeciwko siebie. Dłonie blisko ciała partnera. Mistrz
rzucił krótkie polecenie: łapcie światło w dłonie! Poczułam uderzenie,
jakby ktoś wstawił mi w ręce zamiast ciała gorące przezroczyste szkło.
– Dobrze. Teraz, uwaga! Podajecie światło dalej. Jasny
strumień światła przeleciał przez moje dłonie do ciała partnera. – I
jeszcze raz, silniej – krzyknął. – Już!
Zrobiliśmy to, a raczej pozwoliliśmy, aby to się
działo. Błysk i... cisza. – No, złapaliście, wszyscy!
Doświadczyliście tego!
Wzruszenie znieczulało umysł. Potem przyszła myśl: Co się tutaj stało?
Mamy światło w dłoniach. Stał się cud? Skąd się wzięło to światło?
– Bez wiary, jakkolwiek to rozumiecie,
nigdy byście nie uzyskali dostępu do tego
rodzaju uzdrawiającej energii. To tyle. I nic ponadto!
CHOROBA BIOTERAPEUTYCZNA
– Mamy dar, jesteśmy wspaniali, wyrośliśmy ponad
szary tłum. To sobie pomyśleliście? Tak się właśnie zaczyna choroba
bioterapeutyczna. Potem będzie jeszcze gorzej. Zaczniecie pomagać
ludziom i poczujecie się panami życia i śmierci. I tracicie kontakt z
rzeczywistością, z bliskimi, bo – jak sobie wyobrażacie – staliście się
inni. I przez to naprawdę stajecie się inni. Głupsi. Szukacie
towarzystwa takich jak wy i godzinami gadacie o uzdrowieniach. Dookoła
was robi się pustka. Wtedy proszę nie wariować, tylko wychodzić do
normalności.
Tego już za wiele! Światło w dłonie i jednocześnie kubeł zimnej wody?
Na szczęście można nie uwierzyć. – Mnie to nie dotyczy, jestem trzeźwa
– pomyślałam. Do czasu, kiedy i mnie to w jakimś stopniu dopadło. I już
wiem, jak wysoka jest cena za łapanie światła.
PRZEKAZYWANIE ENERGII
Na razie pierwsza lekcja posługiwania się
światłem. Mieliśmy wyczuć „nowymi” rękami kształt nerek. To łatwe. Na
dłoni odcisnęły się dwa podłużne kształty. Ćwiczyliśmy przekazywanie
energii wprost do chorego narządu.
– Wewnątrz
waszych dłoni, w samym środku światła jest jeszcze intensywniejsze
światełko. Macie? Tak. W samym centrum ręki się rozjarza jeszcze
intensywniej. Macie gorąco? Macie światło? To pchnąć je w nerki!
„Strzeliłam” z ręki w partnera i poczułam, jakby jego nerka podskoczyła
mi w dłoniach. – To się chyba nie dzieje naprawdę?!
– Zapewniam, że tak, ale odtąd proszę zapamiętać: pracujecie z wysokimi
energiami i wszystko, co robicie, będzie miało skutek.- Nie do wiary –
pomyślałam patrząc na ręce. – One naprawdę mogłyby uszkodzić komuś
ciało? Zrobić coś dobrego lub złego? – Po raz pierwszy poczułam w tej
fascynującej przygodzie drugie dno. Jest dar, ale i ciężar daru. Nie
tylko radosna zabawa w uszczęśliwianie bliźniego, ale i
odpowiedzialność.
KONTROLOWANIE ENERGII
Partner „przyłożył” mi światłem w wątrobę. Lekki
szok. Przecież to jest rzeczywista siła! Jerzy Strączyński kazał mi
usiąść i z pewnej odległości skierował
rękę w stronę mego splotu słonecznego. Zobaczyłam coś niezwykłego,
jakby pomiędzy jego dłonią a moim żołądkiem układała się mozaika w
pawich kolorach. Coś bardzo skomplikowanego, a subtelnego.
Przywidzenie? Na drugi dzień powtórzyło się to samo, kiedy pan Jerzy
robił zabieg dziewczynce z białaczką. Gra wyobraźni? Skąd!
PRZESTRZENIE UMYSŁU
–
Wszystko to istnieje naprawdę w waszym umyśle. Jest zewnętrzna
przestrzeń, taka jak niebo, i owa tajemnicza przestrzeń wewnętrzna. W
niej pojawiają się myśli i wyobrażenia. Powstaje w nich rzeczywisty
świat naszych wyobrażeń. Paradoks, ale tego zjawiska nie da się inaczej
określić. – Element przestrzeni wewnętrznej pozwala, aby się w niej
zamanifestowało wszystko. Kiedy zamykacie oczy, chcecie doświadczyć jak
najwięcej przestrzeni wewnętrznej, a jednocześnie odcinacie się od
zewnętrznej. I powstaje dualizm – jest coś wewnątrz i coś na zewnątrz.
Ale kiedy przezwyciężymy ten dualizm, kiedy oczy otwieramy powoli,
jedno i drugie doznanie łączy się ze sobą. I popatrzcie: świat na
zewnątrz i wewnątrz
wcale się tak bardzo nie różni. W istocie jest przecież tym samym.
Obserwowaliśmy obrazy za zamkniętymi i otwartymi oczami, przestrzeń
zewnętrzną i tę drugą. Coraz bardziej jednak wchodziliśmy do
wewnętrznej. Czułam się tak, jakbym siedziała na bezludnej wyspie
otoczonej parującą mgłą. Nie, to nie stan hipnotyczny, to coś
subtelniejszego...
Zobaczyłam pana Jerzego siedzącego na tle białej
ściany, a dookoła niego przejrzysty, krystaliczny cień, jakby
podbarwiony nierównym, zimnym światłem. Nie widziałam koloru, tylko tę
mglistą przejrzystość. Trwało to jakiś czas – cień zmienił kształt, w
pewnej chwili wyciągnął się w stronę drzwi, jakby chciał nam uciec.
Nagle na tle ciemnego ubrania pojawił się rysunek, coś co kształtem
przypominało płuca! Patrzyłam zaszokowana. Ujrzałam, jak zacierała się
granica między ciałem naszego nauczyciela a jego cieniem. W końcu
pozostał tylko cień. Zanikły kontury ciała, on sam zamienił się w mgłę,
jakby rozpuszczał się nam w świetle. Naraz poczułam, jakby i moje ciało
stawało się szkłem. Nagle czar prysnął. Mistrz wstał z krzesła.
– Dość,
dalej już was nie zabieram.
Był wyczerpany. Spora cena za fascynujące widoki. Znaleźliśmy się w
atmosferze bardzo podwyższonej energii, która wnikała w nas. Co on z
nami zrobił?
– Nic takiego, trochę tylko poszerzyłem przestrzeń w waszym umyśle,
robię w waszej energetyce miejsce, aby mogło się przydarzyć to, czego
doświadczyliście. Rozrzedzam wam powietrze. Być może owa przestrzeń
zacznie się zawężać, ale pamięć doświadczenia zostanie – już się go nie
straci. Pamiętajcie o nim. Przy stawianiu diagnozy trzeba dać umysłowi
przestrzeń. Wtedy dostaniecie odpowiedź.
ĆWICZENIE Z PARTNEREM
– Zamykacie oczy, otwieracie – ta sama przestrzeń?
Złapcie obraz z zewnątrz. Jak to jest, oczy zamknięte, a widać...
Przestrzeń zewnętrzna i ta za zamkniętymi oczami jest jednym.
Niesamowite. Za zamkniętymi oczami zobaczyłam wokół swojego partnera
tak jaskrawą aureolę, jak na ikonie, z barw złotych i czerwonych.
Otworzyłam oczy i znikła, niestety. Chociaż... w okolicy szyi pojawił
się cień przejrzystoniebieski. A on spostrzegł srebrny wieniec dookoła
mojej szyi.
Opowiadaliśmy, co widzieliśmy. Nie, nie było oszustwa. Wszyscy
zobaczyli jasny „cień” wokół postaci naszego nauczyciela, jego wędrówkę
ku drzwiom, coś jakby rozpuszczenie się ciała.
ENERGETYCZNA
NIĆ
Następnego dnia Jerzy Strączyński poprowadził
wykład z „energetyki zaświatów”.
– Czasem coś takiego tkwi w nas. Jakieś przywiązanie, wspomnienie. W chwili silnych emocji może
się nawet zamanifestować w formie wizji. Ale nie łączcie się z tym
doświadczeniem. Niech wasz umysł i wasze emocje do niczego przesadnie
się nie kleją, bo wówczas stwarzacie z doświadczeniem
karmę. A nie ze wszystkim warto się kiedyś spotykać.
Najpierw przeciągaliśmy energetyczną nić przez głowę partnera. Jest to
ćwiczenie na kontakt lewej ręki z prawą. Trzeba wyczuć, jak nasza
energia zagłębia się w cudzym ciele. Jak można nią wewnątrz manewrować.
Przychodziło to nam bez trudu, a pan Jerzy patrzył na nas trochę jak na
kociaki bawiące się kłębkiem nici, pilnując tylko, abyśmy ich zbytnio
nie zaplątali. I tyle. Dla nas był to już koniec roboty w tym dniu.
Mistrz zaś pokazał nam jeszcze podstawy własnego warsztatu. Imitował
zabieg, demonstrował gesty oczyszczania, sygnały przesyłania energii do
chorego narządu. Patrzyliśmy na jego ręce. Ruchy płynne, miękkie –
trochę jak u pianisty, trochę jak u maga – i pełne tajemnic. Jerzy
Strączyński bardzo szybko odarł je z tajemniczości. Okazało się, że są
logicznie pomyślane, mają precyzyjne znaczenie, są raczej gestami
umysłu niż rąk.
Nasz nauczyciel prawie nie stosuje nakładania rąk.
Nie lubi sztywnej, cementującej energii i przestrzegał nas przed jej
używaniem. Mówił: – To oczywiście wygodne, ułożyć dłonie na pacjencie i
czekać, co się wydarzy. Ale nie całkiem sensowne. Można przeładować,
przegrzać. Niech energia w ciele pacjenta porusza się, krąży zgodnie z
dynamiczną budową wszechświata.
Jak w umyśle bioterapeuty musi się utworzyć przestrzeń, tak gest
bioterapeuty ma zawierać element powietrza. Za gestem rąk idzie
informacja z umysłu. Dopiero połączenie wibrującej energii fizycznej i
energii myśli stanowi pełen przekaz. Rozumiecie?
Nam jednak niełatwo to wykonać. Czuliśmy się ogromnie zmęczeni i mali.
A gdyby się tak nie męczyć. Przyłożyć ręce i poprosić
„górę” o uzdrowienie?
To supersytuacja, tyle że nie do przyjęcia. Diabeł też jest w górze.
WSPÓŁODCZUWANIE
Najpierw musicie wejść w stan gotowości do
uzyskiwania pomocy. Czegoś, co nazywam prawdziwym współczuciem. To jest
owa wspaniała, cudowna strona bioterapii. Kiedy wodzę ręką po człowieku
i odczuwam w swoim ciele jego ból, wiem, po co tu jestem. We
współodczuwaniu pogłębicie swój własny rozwój, upewnicie się, że
jesteście zrealizowani.
Weszli pacjenci. Dziecko i młoda dziewczyna z białaczką – oboje prawie
przezroczyści, pozbawieni sił witalnych. Pan Jerzy pokazał nam cały
zabieg. Rzeczy proste już umielibyśmy naśladować – oczyszczenie,
wspomaganie śledziony. Ale bioterapeuta robił również coś innego,
bardziej skomplikowanego. Zdaje się, że działał na skład krwi. W
tydzień później stan dziewczynki znacznie się poprawił, jej lepszy
wygląd potwierdziła analiza krwi. O chorobie dziewczyny bioterapeuta
mówił: pewna dolegliwość. Później do nas: – Nie włazić z butami. Nawet
jeśli wiecie coś o pacjencie, zachowajcie dyskrecję, nie przełamujcie
jego intymności, jego subtelnych zabezpieczeń. Dziś, w świecie
brutalnych uczuć wydaje się to niewiarygodnym pomysłem.
NIE KOMBINOWAĆ
Do zabiegu należy przystępować w równowadze
emocjonalnej. Na początek – lekkie ciepło. Za ciepłem idzie informacja
– wzmacniam mięsień sercowy. Jeśli choruje serce, sprawdzam tarczycę.
Rozpoznaję jej nadaktywność w stosunku do tła. W pewnym
momencie energia przebija mi do palca, wtedy już się nie namyślam, nie
uskakuję, tylko ją wyciągam, wyciszam. Jeśli jest to kobieta, przy
okazji tarczycy badacie jajniki i macicę. Wchodzicie w układ, nie w
pojedynczy organ. Jeśli jest zajęte gardło, trzeba popracować nad
nerkami i pęcherzem moczowym, bo antybiotyk zdławił wirusa, ale resztki
przez krew schodzą do nerek. Człowiek jest jednością, nie sumą organów.
– Szum w
uszach? Delikatnie oczyszczamy. Przez cały czas pytacie o odczucia
chorego, nie lekceważcie ich. Jeśli działanie nie skutkuje, zmieniam
typ zabiegu. Nie zamykajcie się w jednym schemacie, kombinujcie,
twórzcie.
– Co zrobić ze skrzywioną przegrodą nosową? – zapytał ktoś. – Do
lekarza i na operację.
Pierwsza pomoc? Udzielacie jej tak, jak was uczyli w szkole albo w
wojsku. Nie kombinować,
nie tracić z oczu fizycznego świata. Masaż kręgosłupa – ucisk, ale nie
zwykły siłowy ucisk. Wy przecież działacie energią. Pcham energię w
górę, ale jej nie wyprzedzam, zgarniam ją jak szuflą, niech pacjent
czuje, jak mu ciepło wchodzi powolutku po plecach. Niech mu będzie miło.
Otłuszczenie wątroby – przekonujecie pacjenta, żeby porzucił słoninę i
boczek. Potem dopiero możecie spalać jego własny. Pamiętajcie, że wasze
działanie musi się przekładać na fizjologię. Co z tego, że energia
krąży bez przeszkód, skoro nerki bolą. Kiedy usłyszycie burczenie w
brzuchu pacjenta albo inne krępujące go odgłosy, wtedy dopiero możecie
być zadowoleni. Jesteście skuteczni.
UZDRAWIANIE
Podczas
kolejnych ćwiczeń pracowałam z koleżanką. Najpierw uzdrawia ona.
– Nareszcie się dowiedziałam, jak będą się czuli nasi pacjenci –
zażartowałam, bo wciąż nie mogłam uwierzyć, że potrafimy czegoś dokonać
na serio. Grażyna zobaczyła mgłę w rejonie mojego gardła. Prawidłowa
diagnoza. Niedawno przeszłam lekką infekcję. Później ja „oglądałam”
Grażynkę rękami i... znowu te nieszczęsne nerki? W okolicy nerek
zapaliło mi się światełko. Wyczułam coś twardego. Kamienie? – zapytałam
niepewnie. Usłyszałam, że też trafiłam. A teraz – pouczyła mnie –
rozbij je i sprowadź do moczowodu. W czasie pierwszego zabiegu w życiu
miałam kruszyć kamienie nerkowe? Pokornie przyjęłam rolę lasera.
Grażyna wyciągała z mojej głowy ból i zmęczenie, ja oczyszczałam jej
zatoki, ładowałam lekkim ciepłem. Nagle zrobiła się jak kwiat maku i
krzyknęła: daj trochę chłodu! Straciłam głowę, spanikowałam i zawołałam
pana Jerzego. Podszedł spokojnie: Nie bójcie się, nic sobie nie
zrobicie. Proszę otworzyć okno. I odczepić się od głowy! Trochę to
nerwowe zajęcie – być bioterapeutą.
Przyszła pora na pracę z twardymi energiami: chirurgia kości – tylko tu
znajdują zastosowanie silne uderzenia. Nie przy głowie i nerkach.
Miałyśmy wzmacniać układ kostny kończyn. Trochę to przypominało
krojenie powietrza podwójnymi nożycami rąk. Robiłam przepisowe gesty
nad ręką Grażynki. I nagle w pustej przestrzeni między rękami poczułam
znajomy kształt, to przecież naprawdę jest kość. Zmysłowo wyczułam
kształt niematerialnej kości! Kość eteryczna? Astralna?
Oszołomiło mnie to doznanie. Już się nie dziwiłam, że nasz nauczyciel
chciał nas uodpornić na niecodzienne wrażenia. To był dopiero wstęp –
zajrzeliśmy do chirurgii fantomowej.
NIE UZALEŻNIAĆ SIĘ OD BIOTERAPII
Następnego
dnia przyszła do pana Jerzego pacjentka po grypie. Ledwo weszła, z nosa
pociekł mi katar i spuchły ślinianki. Pomyślałam, że współodczuwanie to dobra rzecz, ale...
Wrażliwość może być bardzo piękna, nadwrażliwość zaś bywa druzgocąca.
– Pierwsze przykazanie bioterapeuty – troska o siebie, nie pozwolić się
zniszczyć. Możecie stosować wszelkie zabezpieczenia, ale i tak nie ma
siły, abyście po kilku latach uprawiania tego zawodu byli całkiem
zdrowi. Choroby bioterapeutów: reumatyzm, stawy, kręgosłup, alergie,
zmiany skórne, grzybice zewnętrzne i wewnętrzne,
nie mówiąc o zebranych z pacjentów depresjach i nerwicach. Zanik
energii, opadanie z sił, zawał, udar mózgu. Dalej się bawimy? Nie
uzależniać się od bioterapii. Szanować siebie!
UZDRAWIANIE NA ODLEGŁOŚĆ
Przyszła kolej na uzdrawianie ludzi z fotografii.
– Uwrażliwcie ręce, do roboty. Czujecie aurę? Poczuliśmy. Maciej
wymienił jednym tchem dolegliwości mojej znajomej, której zdjęcie
dostał do obróbki. Bezbłędnie, bez pudła. Ja niczego nie wyczułam. –
Oj, niedobrze. Potem pojawiła się myśl: ona musi być zdrowa! Uzdrawiamy
ludzi, działając na fotografie. Nie mogłam uwierzyć, że się nam to
udało.
Potem były dni ciężkiej pracy. Wykłady z medycyny chińskiej i
energetycznej, z anatomii i fizjologii, trochę bardziej skomplikowana
technika zabiegów i praktykowanie, praktykowanie. Wykłady z filozofii,
etyki i ze sztuki życia. Nauka uzdrawiania na odległość. Praca do
granic sił uczniów i nauczyciela. I rezultat: Nauczyliśmy się
samodzielnie i skutecznie przeprowadzać zabieg. Potrafimy twórczo
myśleć, ale i powstrzymywać fantazję. Jesteśmy dynamiczni, ale
rozważni. Wiemy, jak nie zaszkodzić pacjentowi. W nagrodę czekała nas
podróż „zagraniczna”. Za granicę ciała, astralna. Jerzy Strączyński
uczył nas podróżowania ciałem zapasowym, zupełnie bezpiecznie.
PODRÓŻ ASTRALNA
– Przywołajcie miejsce i czas, w którym czuliście
się szczęśliwi. Tym ciałem i z tamtego miejsca dzisiaj startujemy...
W moim obrazie bezpiecznego szczęścia jest polana tatrzańska i pies.
Chciałam pofrunąć z kochaną, nieżyjącą Dianą. Już trzymałam
ją za obrożę, gdy pan Jerzy popatrzył na mnie: Nic z tego, zwierzęta
zostawiamy w domu. Skąd wiedział?
Fruwaliśmy nad Tatrami, unosiliśmy się nad Himalajami łagodnie różowymi
w jesiennej mgle, a potem weszliśmy do wnętrza ziemi. I znowu wyżej, w
czystą krainę przestrzeni metafizycznej. – Tylko nie za wysoko, miejcie
świadomość przyciągania ziemi, proszę się nie urywać. Skąd wiedział, że
to się nam marzy? Trudno, wróciliśmy, za to naprawdę wypoczęci.
Zdaliśmy egzaminy, mamy dyplomy. Uwierzywszy we wszystko widziane
niewidzialne, w jedno nie umiemy uwierzyć: naprawdę mogliśmy to zrobić?!
Sonia Fischer
"Światło w dłoniach cz. II"
Relacja Soni Fiszer z Kursu Doskonalącego
W
bioterapii do najważniejszego dochodzi się samotnie – pamiętałam te
słowa Jerzego Strączyńskiego przez cały rok, porządnie pracując.
Również to, że spotkamy się znowu, gdy będziemy gotowi. I ten czas
właśnie nadszedł. Cudownymi uzdrowieniami nie mogę się pochwalić, ale
wiem, że nasz nauczyciel nawet by nie chciał, żeby nam się coś udawało
fuksem. Najpierw trzeba się naharować – ciągle nam powtarzał. Radość
więc czerpałam z każdego kontaktu ze zbolałym człowiekiem, któremu
mogłam pomóc. Takich chwil, dzięki temu, co już przekazał mi Jerzy
Strączyński, przeżyłam wiele. Czego tym razem się nauczę, czego
doświadczę?
– Witam moich drogich kolegów, doświadczonych
bioterapeutów – te słowa Jerzego Strączyńskiego, w ciemnym garniturze
cywilizowanego maga, owiały nas ciepłą serdecznością. Zrobiło się miło.
Mamy samodzielnie ułożyć listę tematów szkolenia. Po pół godziny
przedstawiamy swemu nauczycielowi szczegółowy wykaz błędów, które każdy
z nas popełnił w dotychczasowej pracy. Kolega chce powtórnie przerobić
zabieg reumatyczny. Wykonuje go jak należy, a rezultatu nie ma.
– Jak długo pracuje pan z pacjentem? – pyta Strączyński.
– Pół godziny, jak zawsze.
– To może być za krótko. Czasami musi trwać godzinę.
Ktoś inny nie ma sukcesu w zabiegu na odległość budzenia pacjenta ze
śpiączki.
– Kolego, to trzeba zrobić osobiście, w fizycznym kontakcie. Jak pan
chce ocenić, czy pacjent reaguje na bodźce energetyczne i dotykowe?
– ele was traktują w szpitalu? A kto powiedział, że wybraliście sobie
komfortowy zawód? Trzeba mieć odwagę i determinację.
Przez następne pół godziny uczymy się wyprowadzania ze śpiączki.
– W pewnej chwili poczujecie niewidoczny dla nikogo ruch gałki ocznej,
i człowiek już kontaktuje z wami. Jest to wspaniałe doznanie. Inni też
to zobaczą: pacjent ożył. Jesteście bohaterami chwili. Ale wy musicie
wiedzieć, że rehabilitacja po wylewie może trwać około roku, tydzień w
tydzień. To jest dopiero faktyczna praca, gdy krok po kroku
przystosowujecie człowieka do normalnego życia. Mam dwójkę pacjentów po
wypadku – uraz głowy i uraz psychiczny. Czy ktoś chciałby się nimi
zająć?
Cisza.
PIERWSZA
ZASADA: NIE KŁAMAĆ
– Wodogłowie u noworodka – jeden z kursantów prosi
o wskazówki.
– Zostawcie to lekarzom. Wspomagajcie matkę.
– Rak? Podtrzymujcie pacjenta, nie zastępujcie medycyny. Może wam się
uda osiągnąć coś więcej, ale nie obiecujcie, jeśli nie jesteście pewni,
że potraficie.
Dotychczas mieliśmy „szlaban” na choroby psychiczne. Mam pacjentkę w
depresji i chciałabym jej pomóc.
– Pokażę kilka metod terapii, ale to dla was energetycznie kosztowne.
Nie każdy się nadaje. Trzeba znać zasady psychoterapii, umieć
rozmawiać, nawiązać bliski kontakt z pacjentem.
Andrzej: – Czytałem, że raczej należy zachować emocjonalny dystans do
pacjenta.
– W ten sposób nic pożytecznego nie zrobicie. Nie uzdrowi się nikogo
obojętnością.
Lista tematów coraz bardziej się wydłuża.
– Zapomnieliście o najważniejszym. O sobie.
Jakże to? Bioterapeuta ma się troszczyć o pacjenta, a nie o siebie.
Mamy się pozbywać tej sympatycznej cechy?
– Błąd w rozumowaniu. Nie dacie pacjentowi tego, czego sami nie
będziecie mieli. Dbałość o siebie jest podstawową umiejętnością
terapeuty.
Ktoś pyta: – Jak mamy się chronić? Czy uszczelniać aurę dookoła siebie,
czy robić mentalne zapory?
– Przed kim chcecie się zabezpieczać? Przed pacjentami?
Nic już nie rozumiemy.
– Nie potrzebujecie żadnych zabezpieczeń. One są dla słabych. A z wami
jest moc. Cała moc kosmosu. Zróbcie wdech. Co czujecie? Siłę. To tylko
powietrze? A co to jest powietrze? To potęga, to życie, to praenergia.
Jeśli jesteście z nią świadomie połączeni, możecie robić wszystko bez
obawy. Ale moc to jest także wasza siła woli, umiejętność koncentracji,
wiara w siebie i – co najważniejsze – siła prawdy, jeśli według niej
żyjecie.
ŚCIĄGANIE ENERGII
Uczymy się
ściągania energii do własnych czakramów. Jest naprawdę przyjemnie
zaprosić kosmos do swojego wnętrza.
– Kolego, czemu tak bezmyślnie grzebie pan w swoim czakramie! Poszarpie
go pan, zdeformuje. Macie ręce energetyczne, znowu zapomnieliście!
Kolega ogląda swoje palce. Trudno mu się przyzwyczaić do takiego
żonglowania siłą.
– Tyle o rękach. Teraz pokażcie mi swoje serca. Moc jest ukryta w
czakramie serca. W nim tkwi magazyn siły życiowej. Potrzebujecie jej
dużo, robiąc ludziom zabiegi. Bierzcie, nie zabraknie dla nikogo.
Przez następne minuty uczymy się sprowadzania energii do swojego serca.
– Ale delikatnie, proszę, z szacunkiem. Pamiętajcie, to jest święta
energia. Nie zawłaszczam jej, nie wydzieram, ale kocham ją i proszę o
przybycie, o pomoc. Ma moc uzdrawiającą. Chodzi o to, abyście mieli
prawidłowy stosunek do niej – duchowy. A jeśli ktoś jest wierzący, to
ma supersytuację, może poprosić o solidne wsparcie.
CIAŁO – MANDALA BÓSTW
– Nasze ciało jest święte, choć oczywiście bywa i
grzeszne, ale nigdy na poziomie ciała subtelnego. Co w nas jest
ludzkie, co boskie, gdzie przebiega granica? A może wcale jej nie ma?
Za chwilę na własne oczy zobaczycie, że ciało ludzkie może mieć
krystaliczną czystość, że całe jest tęczą, pulsowaniem barw, że
naprawdę jest energią boską. Mam ciało, ale jednocześnie jestem istotą
duchową. Cały jestem psychiką. Mam mocny umysł, mimo to jest on
przezroczysty, świetlisty. To jest
bardzo ważne. Nabierzcie teraz powietrza, skoncentrujcie się, łzy niech
lecą, niech szczypią, my się nie dajemy. Cali jesteśmy patrzeniem.
Zapamiętajcie, nie wchodzimy w widzenie aury!
Nic z tego. Dookoła głowy naszego nauczyciela widzę jasnoksiężycowe
światło. Właściwie nie jest to księżyc, ale gigantyczny opal, w którym
pokazują się i znikają mlecznoprzejrzyste, mieniące się barwy. Nie, to
nie opal, raczej zmrożony absynt z drgającymi życiem wysepkami barw.
Zjawisko jest takiej urody, że zapominam o wszystkim i zachłannie
patrzę.
ODTWORZENIE NIEISTNIEJĄCEGO NARZĄDU
Przyjechała
na zabieg pacjentka. Od siedmiu lat była leczona na bezpłodność. Bez
wielkich nadziei na urodzenie dziecka zwróciła się o pomoc do Jerzego
Strączyńskiego. W efekcie na kliszy pojawił się całkiem nowiutki
jajnik. Lekarze myśleli, że to jakiś żart.
Jerzy niczego nam nie wyjaśnia, mamy tylko patrzeć. Unosi rękę nad
głową dziewczyny – tyle widać z zewnątrz. Zamykam oczy i obserwuję
silną wiązkę światła, która biegnie od ręki przez mózg do przysadki.
Stamtąd strumień jakby się rozdwaja i dwiema odnogami sunie w dół
ciała, ku jajnikom. Prawy jest mniej rozświetlony, ale w lewym jest
sama błyszcząca energia – świeci jak bombka choinkowa.
– Lewy jest w dużo lepszym stanie – nie wytrzymuję. – To lewego nie
było, prawda?
– Tak, i siedź cicho.
Cieszę się jak dziecko, bo zobaczyłam!
Kiedy dziewczyna wyszła po zabiegu, nasz nauczyciel radzi:
– Uważajcie, jak wam się nagle jakaś zdolność pojawi, równie szybko
może zniknąć.
Widzi moją nieszczęśliwą minę.
– Dobrze, potrenujemy. Zamykacie oczy. Otwieracie. Tutaj jestem
skupiony – pokazuje linię pionową, na której leży i pień mózgu, i kanał
centralny. – Wchodzicie w głąb siebie. Już jesteście wewnątrz włas-nego
umysłu. Zapamiętacie ten stan? Będąc w nim, potraficie wszystko
przeniknąć, wszystko zrobić. Uzyskaliście bowiem wyższy stopień
wrażliwości. W ten sposób widzicie wszystko, co chcecie zobaczyć.
Patrzycie na pacjenta i możecie postawić diagnozę. Kiedy Henryk
Słodkowski (znany bioterapeuta i jednocześnie lekarz) robi zabieg,
niektórzy mówią, że siedzi i śpi. Ale on nie śpi – on czuje, widzi i
pracuje.
PATRZEĆ I WIDZIEĆ
Zasłuchałam się. Słyszę polecenie:
– Popatrzcie na ręce.
Wyciągam dłoń i patrzę. Ręka wydaje mi się utkana z przenikliwego
materiału, ja też czuję się jego kształtem. Nie widzę, co robią
koledzy, jestem sam na sam z sobą, potem znika „ja” i oddzielenie od
oceanu energii, ale nie ma w tym niczego strasznego. Dociera do mnie
głos nauczyciela:
– Wasze palce są rewelacyjnie czułe. Czujecie nimi wszystko? Teraz
zróbcie palcami tak, jakbyście grzebali. Nie podnoście za bardzo ręki,
bo się zmęczycie. Nie, nie miotełka. Ręce energetyczne mają być ostre,
jakbyście przebijali przestrzeń szpadą.
Wydłużamy w myślach palce,
jakby nam urosły niebotyczne paznokcie. Jerzy to dostrzega. Krzywi się:
– Nie, nie takie długie szpony. Krótkie, a mocne. Dobrze. Zrobiliście
oto instrument, którym będziecie mogli pracować w ciele pacjenta. Teraz
skierujcie tę rękę do siebie. Poczujecie ją we własnym ciele. Jest?
Ostra? Przechodzi w głąb przez skórę?
Czuję ukłucia w żołądku. Ale nie boli.
– Wytrwajcie w tym stanie. Jesteście w głębi ciała, w ognisku choroby.
Ręka prawie nieruchoma. Pracujecie myślą. Robicie zabieg znacznie
skuteczniejszy niż w normalnym stanie. W realnym świecie jedynie
intelekt coś wam podpowiada, w tym – myślenie i niemyślenie jest tym
samym, ale działa wyższa forma intelektu. Czysta świadomość. Od niej
dostajecie informacje. Rozumiecie? To pracujemy.
Wyciągamy ręce w jego kierunku.
– Nie mnie uzdrawiajcie, nie wszyscy naraz! Pomyślcie, że jest tu ktoś
potrzebujący: kolega, mąż, matka...
Znowu znika sala, koledzy, nauczyciel. Widzę głowę mojej pacjentki
otoczoną musującą pianą. Z obłoku energii formują się dokoła głowy
złote płatki, głowa jest ośrodkiem, słupkiem słonecznego tulipanu. Już
wiem, czego potrzeba tej kobiecie w depresji: miękkiej, bezpiecznie
otulającej energii, opiekuńczej chi. Płatki złotego kwiatu stają się
coraz subtelniejsze, przenikliwsze, wnikają w głąb słupka, łączą z
energią ciała.
– No, dosyć tego – woła Strączyński i patrzy na nas z czułością i dumą.
– Może wy naprawdę coś potraficie?!
Potem znów to tnące spojrzenie. Asekuracja. Żeby nam się w głowach nie
poprzewracało?
UZDRAWIANIE
– Teraz skierujcie oczy i palce w kierunku mojej
wątroby. Przenikacie przez ubranie i skórę. Już jesteście w ciele. No,
i jak?
Nic nie czuję. Niczego nie widzę. Koledzy też mają niewyraźne miny.
Martwię się, że się nie udało. I naraz – wiem! Blokada! Jakże byśmy
mogli spoglądać na wątrobę naszego nauczyciela! Nie uchodzi.
– W takim razie spróbujcie pouzdrawiać świńską wątrobę. Widzicie już
oba płaty – duży i mniejszy? A teraz spróbujcie przeciąć ją i zobaczyć,
jak wygląda w środku. Jesteście w warstwie wewnętrznej, ręką grzebiecie
w środku. Co czujecie?
Niestety, czuję obrzydzenie. Wchodzenie w strukturę trenowałam w parku
na pomniku wieszcza. Było to niewygodne, bo granit twardy, trudno się
zmieścić między jego ziarenkami, ale wnętrzności Mickiewicza były
sterylne. Nie, dotykanie żywej wątroby wcale nie jest miłe.
– Czucie, moi drodzy, czucie. Jest ono konieczne, nawet ważniejsze od
widzenia.
O, tu coś mnie blokuje. Nic dziwnego, w wątrobie są żyłki, włókna,
nerwy. Wkładam palce głębiej, wchodzę, rozpycham to. Mogę już coś
naprawić, połatać. Robię masaż energetyczny, wycieplam wątrobę. To nie
jest fikcja, to się dzieje naprawdę!
Od fizjologii przechodzimy na plan myślokształtu.
– Wchodzicie energią w ciało pacjenta, a przed oczami macie obraz
organu z książki do anatomii, czyli myślokształt. Przez chwilę
nakładają się wam dwa obrazy. Później myślokształt znika, jest
niepotrzebny, bo zastępuje go obraz prawdziwy. Potem zapominacie o
wszystkich obrazach, nic nie jest ważne, tylko czucie.
NAUKA TRANSFORMACJI
– Koniec,
po raz ostatni wychodzimy z ciała. Wszyscy razem jesteśmy w przestrzeni
kosmicznej. Związki między mną a wami są teraz piękne i dobre. Za
chwilę wyjdziecie na zewnętrzny świat, gdzie bywa różnie. Zobaczycie
inne kolory: i brudny brąz, i szarość. Nie załamujcie się, wy tylko
uzdrawiacie. Między mną a przedmiotem, na który patrzę, przepływa
energia. Można założyć, że tworzą się niewidzialne nici – aki. Mają
różne barwy, czasem nieprzyjemne. Odmieniamy je. Teraz już wiecie, jak
się koryguje stosunki międzyludzkie, rozwiązuje konflikty w rodzinie.
Chodzi o to, by zobaczyć człowieka w wymiarze jego pozytywnej energii.
Uczucia ludzkie są jasne, myśli rozświetlone, piękne energie tworzą
wszystko dokoła nas, bo tak chcę i tak widzę. Brudny budynek staje się
pięknym świetlistym budynkiem. Nie ma mętnej Wisły, jest wspaniała
energia żywiołu wody, płynąca energia. Postrzegam ją tak jak bogowie.
Dla świata głodnych duchów Wisła to cieknąca lawa, dla ludzi – woda z
fenolem, ale dla świata bogów – sok, nektar złocisty. Na wyższym
poziomie – czysta esencja elementu wody. Dostrzegacie krainę, w której
wszystko jest doskonałe i święte? Najpiękniejsze odcienie i kolory.
Powietrze wibruje krystaliczną zielenią. Nauczcie się transformacji. To, czego dotykacie ręką albo
myślą, ma być świetliste i czyste. Jak mówił Sedlak: ze światłości w
światłość.
Siedzimy zaczarowani. Nawet nie spostrzegliśmy, że kraina, w której
przebywamy, nie jest nową baśnią Andersena, ale przedsionkiem medycyny
energetycznej. Wiemy też, że niebawem się spotkamy znowu – w klasie
medycyny światła.
Sonia Fischer
Wywiad
"Czwarty
Wymiar" Nr 10/2004 r.)
Rozmowa z Jerzym Strączyńskim
W ubiegłym roku na naszych łamach zamieściliśmy
reportaż z Pańskiego kursu i warsztatów autorstwa Soni Fiszer - znanej
krakowskiej reporterki. Do redakcji przychodzi wiele listów z pytaniami.
-
Czym Pańskie kursy różnią się od innych szkoleń z tego zakresu?
- W ostatnich latach rynek wydawniczy został
zarzucony lekturami na temat uzdrawiania, bioterapii, aury itp.
Rozbudziło to ciekawość. Nie ma natomiast przełożenia tej wiedzy na
odczucia i praktykę. Każdy człowiek ma inną skalę odczuć i zjawisk
energetycznych. Istnieje zatem potrzeba uporządkowania tego, choćby po
to, by uchwycić związek między chorobą a przyczynami. Dlatego na swoich
kursach uczę systemu samodiagnozy (autodiagnozy - czyli odbierania i
odczuwania własnych dolegliwości i zakłóceń w organizmie) oraz
biodiagnozy (diagnozy energetycznej innej osoby) według metodyki przez
siebie opracowanej.
Równocześnie podkreślam, jak ważna jest diagnoza medyczna i uczę
weryfikacji diagnozy energetycznej z diagnozą medyczną oraz terapią
zaleconą przez lekarza.
Uczulam słuchaczy, że te wszystkie elementy nie mogą się wykluczać,
lecz dla dobra chorego powinny się uzupełniać.
- Na czym polega diagnoza energetyczna?
Do wielu technik doszedłem w czasie medytacji. W
bioenergetyce najważniejsza jest diagnoza energetyczna za pomocą dłoni.
Dlatego opracowałem własny sposób uwrażliwienia dłoni i opuszków
palców. Zewnętrznie na pozór nie różni się od znanych metod. Jednakże
specyfiką tego sposobu jest to, że słuchacze wykonują to z pełną
świadomością, a potem interpretują swoje odczucia... Tu nie ma miejsca
na gdybanie, wydaje mi się itp.
Kursanci dochodzą do tego
bardzo szybko, dzięki przeprowadzonym przeze mnie inicjacjom
energetycznym na poziomie fizycznym i mentalnym oraz podniesieniu
poziomu ich wibracji. Dlatego szybko wchodzą również w wizualizację
zjawisk energetycznych nie tylko na poziomie aury, ale pozaoptycznego
postrzegania narządów wewnętrznych. Skuteczność i wiarygodność
biodiagnozy weryfikuję na zajęciach, na które zapraszam moich pacjentów.
- Podobno wykorzystuje Pan również stare
tybetańskie techniki uwrażliwiania i uzdrawiania?
- Tak... Od kilkunastu lat praktykuję medytacje w
tybetańskiej tradycji bon, gdzie wiele uwagi poświęca się pracy z
oddechem, pracy z aurą i wizualizacji.
Dzięki tym praktykom zdobyłem umiejętność bardzo dużej koncentracji
umysłu, czego efektem jest przekazywanie energii na odległość i
skuteczna terapia bezpośrednia.
Na kursach zaadaptowałem dla potrzeb słuchaczy starożytne wschodnie
techniki oddechowe i energetyczne, ukierunkowane głównie na
oczyszczanie organizmu uzdrowiciela, a z drugiej strony - na
zwiększenie jego potencjału energetycznego i uzdrowienia przepływu
energii życiowej (zwanej prana, mana, chi) wewnątrz jego ciała.
- Krążą legendy o tym, co przeżywają i
czego doświadczają słuchacze na Pańskich kursach.
- Hm... (tu mój rozmówca dyskretnie się
uśmiecha). Tak prowadzę zajęcia, by już w trakcie kursu słuchacze
potrafili pracować wewnątrz ciała, czyli wejść energią w ciało chorego,
wykonać zabieg oczyszczający chory organ oraz zrekonstruować go na
poziomie tzw. fantomowym.
Inną umiejętnością, jaką nabywają, jest wykorzystanie w terapii
energetycznej struktur fizjologicznych, przez które przepływa energia,
co jest szalenie ważne, kiedy choroba mocno się już zagnieździła w
ciele fizycznym.
Novum stanowi na pewno wykorzystanie sił życiowych zawartych w energii
pięciu elementów i umiejętność pracy z nimi...
Dzięki temu adepci moich kursów pracują potem z pacjentami głównie w
oparciu o energie zewnętrzne, nie osłabiając własnej siły życiowej.
Natomiast
na poziomie psychologicznym uczę ich samodzielności, "odpępiam", by potrafili bez mojej pomocy
kontrolować własną energię i dokonywać właściwych wyborów w zakresie
terapii i energetyki.
Uczulam ich również na to, że zarówno w medycynie akademickiej, jak i
bioterapii istnieją ograniczenia i potrzeby dotyczące ciała, energii i
umysłu, które należy respektować.
Jednym z nich jest to, że nasze ludzkie możliwości są ograniczone i
nawet najlepsi uzdrowiciele, tak zresztą jak i medycy, nie są w stanie
pomóc wszystkim cierpiącym.
Kurs I stopnia kończy się praktycznym egzaminem w zakresie podstawowym
z wybranych zagadnień z anatomii i fizjologii, wiedzą z zakresu
energetyki i medycyny energetycznej oraz umiejętnościami praktycznymi
pracy z pacjentem (biodiagnoza, wydobywanie potencjałów energetycznych,
oczyszczanie itp.).
- A na czym polegają warsztaty?
- To kolejny stopień wtajemniczenia dla tych.,
którzy przez jakiś czas, po ukończeniu kursu, pracowali z chorymi.
W czasie warsztatów przekazuję im bardzo specjalistyczne techniki
oczyszczania i terapii energetycznych.
Uczę ich pracować w bardzo wąskich pasmach energii życiowych oraz
wchodzić energią warstwowo w głąb ciała pacjenta, precyzyjnie
penetrując miejsca chore na wielu poziomach aury.
Techniki te to wynik kilkunastoletnich doświadczeń mojej pracy
bioterapeutycznej, medytacji, koncentracji i systematycznych praktyk
energetycznych.
Zarówno pacjenci, jak i kursanci potwierdzają skuteczność wypracowanych
przeze mnie metod oczyszczających i uzdrawiających.
- Dziękuję za rozmowę.
H. Nowakowska
JAK ZOSTAŁAM BIOTERAPEUTKĄ
Na spotkaniu towarzyskim pewien radiesteta
zabawiał gości sprawdzaniem, kto z przybyłych ma zdolności
bioterapeutyczne. Z babskiej ciekawości i ja podsunęłam dłoń. Wahadełko
zawirowało nad nią jak szalone.
- O, jaki duży potencjał, Warto go rozwijać -
zawyrokował radiesteta, Roześmiałam się, bo w takie rzeczy nie wierzę,
Jednak któregoś dnia, znowu przypadkiem, usłyszałam o kursie
bioenergoterapii, prowadzonym przez Jerzego Strączyńskiego. I
wtedy pomyślałam, że powinnam wziąć w nim udział.
Nie zamierzałam bynajmniej zostać bioterapeutą,
Przeciwnie - chciałam ostatecznie się upewnić, że wszelkie opowieści o leczeniu energią to nic
innego, jak tylko wymysły nawiedzonych ludzi.
DŁONIE CZULE i NIECZUŁE

- Proszę wyciągnąć ręce w moim kierunku i
spróbować odczuć energię - tak brzmiało pierwsze polecenie pana
Jerzego. Oczywiście, nie czułam nic. Spod oka zerkałam na innych.
Niektórzy, przez grzeczność - byłam o tym przekonana - dawali do
zrozumienia, że coś tam odbierają. Twarze innych mówiły: - Ale nam tu
chcą wciskać kit. Większość odpowiadała wymijająco: - Czułem raczej
niewiele. Jeszcze inni: - Zupełnie nic.
- l tak ma być - skwitował prowadzący. - Robicie
to ćwiczenie po to, żeby pod koniec kursu móc łatwiej ocenić własne
osiągnięcia.
Potem nastąpiły wykłady o tym, że żyjemy w
przestrzeni energetycznej, że każdy z nas ma własne pole energetyczne,
że energię można
fizycznie odczuwać. Dla mnie były to wciąż tylko słowa.
Moment, kiedy po raz pierwszy - ze zdumieniem -
dotknęłam niewidzialnego, nadszedł bardzo szybko. Każdy z uczestników
kursu ułożył dłonie jak do klaskania i wyciągnął je przed siebie.
Następnie bardzo powoli rozsuwaliśmy i przybliżaliśmy do siebie ręce. Czułam tylko
naturalne ciepło swego ciała.
W pewnym momencie Jerzy Strączyński zbliżył się do
mnie. Jedną rękę ułożył nieco pod moją dłonią, a drugą nad nią. Trwało
to zaledwie kilka sekund, Poczułam jednak dziwne drgnięcie. Wydawało
rni się, że przestrzeń wokół moich rąk zagęściła się i zaczęła falować.
Czułam ciepłe, trochę mrowiące pasma. Rozglądałam się, nic kryjąc
zdumienia. Zjadała mnie ciekawość: czy inni odczuwają to samo?
Jak się okazało, celem tego zabiegu było
przywrócenie, naturalnej każdemu człowiekowi, wrażliwości na odbieranie
energii. Udało się. Odtąd, samodzielnie powtarzając ćwiczenie 7,
rozsuwaniem rąk za każdym razem odczuwałam falowanie energii.
ENERGIA W KSZTAŁCIE KULI
Wkrótce biotcrapeula przygotował dla nas kolejne
zadanie. Tym razem należało uformować energię w kulę i delikatnie
ułożyć ją na stoliku.
- To niemożliwe - myślałam, robiąc pierwsze próby.
Czułam wprawdzie opór energii, ale nie umiałam określić jej kształtu.
Gdy wreszcie udało mi się „coś" uformować, ostrożnie ułożyłam „to"
przed sobą, powoli odrywając ręce.
- Leży czy się rozpadła? A może w ogóle jej nie zrobiłam? -
rozmyślałam, wpatrując się w stolik.
Po chwili ponownie wyciągnęłam ręce w jego kierunku. Dotknęłam tylko
pustki. - To jakaś bzdura - pomyślałam ze złością. I nagle
poczułam coś znanego: zagęszczone powietrze, które jakby uginało się.
Zaczęłam sprawdzać jego kształt. Moja kula jednak tu była!
Potem szukałam dłońmi kuł energetycznych,
stworzonych przez pozostałych kursantów. Znajdowałam je bez trudu.
Odtąd już byłam pewna, że żyjemy
w rzeczywistości energetycznej. I że nieustannie
natykamy się na ślady energetyczne innych istot i sami też je
pozostawiamy.
RĘCE SKARBEM BIOTERAPEUTY
Nadszedł wreszcie czas na naukę właściwej
bioterapii, czyli pracę z ciałem. Zaczęliśmy ją od zajęć z anatomii i
fizjologii człowieka. Następnie Jerzy Strączyński wyjaśnił nam
energetyczny mechanizm powstawania chorób. Otóż w organizmie zdrowego
człowieka energia krąży bez przeszkód w kanałach energetycznych.
Zablokowanie jej w którymkolwiek miejscu wywołuje chorobę.
Zadaniem bioterapeury jest wykrycie, czy i gdzie energia została
zablokowana. W tym celu bada on pole energetyczne człowieka. Dłońmi
wyczuwa najpierw ogólne tło, a następnie wychwytuje obszary różniące
się od niego. Miejsca gorętsze lub chłodniejsze, mocniej lub słabiej
mrowiące to właśnie ogniska choroby. Organy zaatakowane na przykład
przez stany zapalne lub nowotwory są energetycznic bardzo mocne w
porównaniu z tłem.
Rolą bioierapeuty jest więc odblokowanie energii i
usprawnienie jej przepływu oraz oczyszczenie organu z chorej energii i dostarczenie w zamian
czystej, zdrowej. Uczyłam się tego, obserwując pracę Jerzego
Strączyńskiego z chorymi. A zwłaszcza
jego dłonie, którymi „wyciągał" energię że zreumatyzowanych stawów,
oczyszczał zatkane zatoki, wzmacniał niedowidzące oczy.
Po jakimś czasie odważyłam się wreszcie pomagać
swoim bliskim. Komuś „zdjęłam" ból głowy lub kolana, pomogłam pozbyć
się zastarzałego kaszlu.
Zafascynowała mnie jeszcze jedna, zdobyta na kursie umiejętność:
energetyczne znieczulenie miejscowe. Jego skuteczność sprawdziłam
najpierw na sobie. Igłą jednorazowego użytku przeszyłam skórę na
grzbiecie dłoni. Igła zagłębiała się w skórze,
a ja nie czułam nic oprócz lekkiego nacisku. To działało!
Gdy na ostatnich zajęciach wyciągnęliśmy ręce w kierunku prowadzącego,
nie było chyba osoby, która nie odczułaby wibracji niewidocznych fal,
uderzających w nasze dłonie. Dotknęliśmy nieznanego. Zwłaszcza ja,
zupełna sceptyczka. Ale przede
mną jeszcze dużo pracy.
ANNA SZPIGANOWICZ. "Wróżka" 07.1999
|